sobota, 7 kwietnia 2012

1.Wspomnienia..

" Rachel "
-Rachel.! Rachel gdzie jesteś.?! - usłyszałam z dołu wołanie mamy. Szukała mnie..to był fakt, ale to nie oznacza , że musi mnie znaleźć. Może kryjówka nie była najlepsza ( siedziałam na swoim łóżku naprzeciw drzwi) ale i tak dobrowolnie nie zamierzałam jej opuszczać. Chciałam schować się do szafy, ale uznałam , że to zbyt dziecinne zachowanie nawet jak na mnie. Ale co to za pomysł, żeby jechać z Hopeland'u nieopodal Waszyngtonu do LA.? A z jakiego powodu.? Bo mama propozycję nagrywania swojego programu , miała prowadzić wywiadu z gwiazdami i tym podobne. Miałaby stałą dobrą wysokopłatną płacę, do tego byłaby znana o czym zawsze marzyła. W zamian za to musiała "tylko" zostawić swoje życie i przenieść się na drugi koniec kraju.! Z jednej strony zawsze chciałam być znana , albo mieć kogoś takiego w rodzinie. Może mojej mamie uda się nas wkręcić na kilka premier. Byłoby fajnie...Nie.! Nie będzie fajnie bo ja Rachel Wilson nie postawię swojej nogi w Kalifornii.! Nie ma mowy.! Wiem , że nie mam za czym tęsknić. Nie mam tu ani chłopaka, ani przyjaciół. No dobra jest Meg. Ale raczej nie nazwałabym jej przyjaciółką. Zrozumcie u mnie w szkole dziewczyny dzielą się na 2 grupy: plastiki albo zakonnice.
           Tych pierwszych nie trzeba wyjaśniać, a jeżeli chodzi o te drugie. Są to dziewczyny, które mają średnią 6,0 siedzą koło siebie w ciszy, bo każda trzyma książkę w ręku. Rozumiem jakby to była jakaś fajna książka: " Hex Hall", "Zmierzch" , " Harry Potter" , może coś z Meg Cabot czy coś w ten deseń. Nawet jakby czytały jakieś głupie romansidła jak moja babcia,ale nie zwykle czytają podręczniki. Nawet ten do matmy.! Do niedawna nawet nie wiedziałam że my mamy podręcznik do matmy.! Do tego nigdy nie widziałam żadnej z nich w niczym krótszym niż rybaczki .Ponadto są jednymi z tych osób , które ubierają skarpety do japonek.Ostatnio gdy zaklęłam na francuskim rzuciły mi spojrzenie jakbym co najmniej na ich oczach zamieniła się w płonącego ogniem demona. Phii, nie moja wina , że Francuski to skomplikowany język.
           I jestem jeszcze ja i Meg. Powiedzmy że jesteśmy gdzieś po środku. Tylko Meg z roku na rok zbliża się bardziej do plastików. Ostatnio pytała Jennifer o to gdzie jest najlepsze solarium.! Poza tym odkąd moja prawdziwa przyjaciółka Meredith wyjechała do Paryża ( jakieś pół roku temu ) siedzę z Meg tylko dlatego , że nie mam z kim. Także sprawy towarzyskie mnie tu nie trzymają. Ale mam sentyment do tego domu w którym się wychowałam do tych ulic, domów, do sąsiadów , którzy co rano mi machają gdy idę po gazetę ( zawsze sprawdzam wydarzenia mając nadzieję na jakiś fajny koncert czy coś ) jakoś nigdy nie znalazłam tam nic ciekawego. Po prostu miejsce w którym stawialiśmy pierwsze kroki zawsze pozostaje dla nas ważne. Moja pierwsza przejażdżka na rowerze, wrotkach , rolkach i próba jazdy na deskorolce ( niestety nieudana) wszystkie upadki odbyły się na tej ulicy.!
              Wstałam z łóżka i podeszłam do okna spojrzałam w nie. Dom naprzeciwko dalej stał pusty. Wiedziałam , że nie wróci zawsze o tym wiedziałam. A jednak miałam cichą nadzieję. Od kiedy wyjechał z rodzicami gdy miałam 14 lat. Przez te całe 3 lata zaraz po przebudzeniu i zaraz przed snem patrzyłam z nadzieją , że wrócił. Nigdy jednak nie zobaczyłam tego co chciałam. Ale obiecał.! W dzień swojego wyjazdu dał mi jego ulubioną bluzę i powiedział  , że jeżeli będzie mi smutno mogę użyć jej do otarcia łez, a gdy będzie mi zimno do ogrzania. A jeśli będę tęsknić kazał mi na nią patrzeć, żebym pamiętała, że on zawsze jest ze mną przynajmniej częściowo. Pamiętam co mówił zaraz przed odjazdem. Jego rodzice siedzieli w aucie i trąbili starając się przyspieszyć nasze pożegnanie.
-Bluza będzie ci mnie zastępować dopóki nie wrócę - powiedział patrząc prosto w oczy .
-A wrócisz. ? - zapytałam z nadzieją , a łzy zaczęły cieknąć mi po policzkach , nie wiem który raz od kiedy powiedział , że musi opuścić nasze rodzinne miasto. Ale nigdy ich nie widział. Zawsze tłumiłam łzy, aby nie wyrządzać mu przykrości, wiedziałam , że to było dla niego trudne, a jakby widział jak cierpię byłoby to dla niego jeszcze trudniejsze.
-Wrócę -  Wypowiedział to jedno słowo tak pewnie. -Obiecuję. - dodał , chodź nawet poprzednie słowo było dla mnie jak obietnica. On nie musiał obiecywać, po prostu zawsze dotrzymywał tego co mówił.
-Kiedy .? - zapytałam urywanym głosem , właściwie to szlochem.
-Niedługo, ani się obejrzysz jak wrócę - uśmiechnął się i wytarł dłonią moje łzy spływające po policzku. Uwierzyłam w to jak w każde jego słowo. Zasługiwał na zaufanie. Nigdy jak do tamtej pory go nie nadużył. Klakson znowu zatrąbił.
-Pośpiesz się.! Samolot nie będzie na nas czekać .! - ponagliła jego matka.
-Już idę.- powiedział pospiesznie po czym znowu zwrócił się do mnie.
-Rachel wiem , że nigdy ci tego nie powiedziałem , ale ...- znowu rozległ się dźwięk klaksona.  Zdenerwowało go to. Wiedziałam , że już nie powie tego co chciał. - Będę za tobą tęsknić- cmoknął mnie w czoło po czym odwrócił się i odszedł . Wsiadł do tego głupiego auta i tyle go widziałam.
                  Poczułam ciepłe strugi lecące mi po policzkach. Patrzyłam na ten podjazd i przeżywałam to od nowa. Moje serce , które powoli składało się w całość, znów rozprysnęło się na małe kawałeczki. Te kawałki były jak małe szkła raniące od środka. Przez całe życie będę zmuszona zadawać sobie pytanie:
  " co chciał mi powiedzieć .?" Jeżeli teraz wyjadę będę co dnia się zastanawiać, a co jeżeli nie skłamał , jeżeli właśnie w tej chwili rozpakowuje swoje rzeczy z powrotem.? Wiem naprawdę byłam naiwna. 3 lata i żadnego znaku życia. Pamiętam jak całą noc nie spałam ,przytulałam się do tej bluzy, przeglądałam nasze zdjęcia  i modliłam się , żeby jego samolot szczęśliwie doleciał. Zadzwonił dopiero o 7 :00 tłumacząc że nie chciał mnie budzić. Gdy wyjaśniłam ,że i tak nie mogłam zasnąć ( tą część o bluzie itd pominęłam ) zaczął się na mnie "wydzierać" że powinnam spać. Rozmawialiśmy chyba z 2 godziny. Przez następny tydzień wisieliśmy na telefonie po 3-4 h dziennie. Później coraz mniej.
                   Aż pewnego dnia padła TA wypowiedź. : ----Wybacz Rachel ,ale lepiej będzie jeżeli przestaniemy się kontaktować, nie można rozpamiętywać przeszłości. Ja mam swoich znajomych , ty też powinnaś zacząć ich szukać.Powinniśmy się przestać kontaktować, zaraz po moim wyjeździe. - powiedział to jak wyuczoną formułkę.
-Żartujesz. ? -zapytałam, był człowiekiem nieobliczalnym . Spodziewałam się jego wybuchu śmiechu . Jednak usłyszałam w tle tylko " kochanie kto dzwoni " - wypowiedziane słodkim, dźwięcznym głosem. Zaraz kochanie.? On...on ma dziewczynę.??
-Nie, wybacz Rachel . - I się rozłączył. Może powinnam oddzwonić czy coś. Nie zrobiłam tego . Siedziałam przez dłuższy czas , nawet nie drgnąwszy , przypominając sobie wszystkie chwile spędzone razem.
                Zawsze i wszędzie byliśmy razem. Był dla mnie jak brat. No poza tym , że w bracie nie można się zakochać. Tylko , że u nas to najpierw była przyjaźń. Poznaliśmy jak byliśmy jeszcze małymi dziećmi . Pamiętam , że uczyłam się jeździć na rolkach, a on we mnie wjechał na swoich 4-kołowym rowerku. Najpierw było wyzywanie i płacz, ale po chwili zaczęliśmy się razem bawić. Mimowolnie uśmiech zagościł na mojej twarzy. Te wspomnienia nie bolały, były przyjemne. Z czasem byliśmy coraz starsi , ale nie spędzaliśmy ze sobą mniej czasu wręcz przeciwnie. Wspominanie tak odległej przeszłości przerwała mi mama , która weszła do mojego pokoju.
-Kochanie wołałam cię,za godzinę wyjeżdżamy  ,a ty jeszcze nie spakowana - Mama miała rację moja walizka była prawie pusta, była w niej tylko wspomniana wcześniej bluza. Już zniszczona, przyjęła tyle łez ile  
z pewnością nie przyjął żaden materiał do tej pory. Mimo , że łzy wylewałam przez jej właściciela dalej czułam do niej sentyment. Była dla mnie cząstką mojego przyjaciela, a nie człowieka, który wyrwał mi serce z klatki piersiowej ,rzucił na beton i zdeptał.
               Nie odwróciłam się, więc mama podeszła. Jej wzrok pobiegł tam, gdzie mój spoczywał od dłuższego czasu.
-Ohh...- westchnęła. Po czym położyła mi dłoń na ramieniu. - Skarbie tak nie można . - powiedziała z troską. - To było tyle temu. Wracanie do przeszłości nic nie daje . - dodała.
-Ale on obiecał mamo.! - spojrzałam na nią. - Obiecał, że wróci i będzie jak dawniej.! Ale nigdy nie będzie jak dawniej. Nawet jeżeli on wróci to mnie tu nie będzie.!
-Rachel kochanie uspokój się - powiedziała wyciszająco mama . - Zajmijmy się pakowaniem. Odsunęła się i klękła obok mojej walizki. Wyjęła Tą bluzę.
-Co to za szmata.? - zapytała. Podnosząc to jak byle jakby był to byle jaki skrawek materiału ze śmietnika. Zabolało mnie to jak ją nazwała. Pospiesznie wyrwałam jej z rąk cenną pamiątkę kogoś co już nigdy nie wróci. Bo nawet jeżeli Nathan Anderson wróci to nie będzie mój Nathan.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz